To trzeba przeżyć!
Mam na imię Magda, studiuję szeroko pojętą muzykę na 4. roku, do Wawra przyjeżdżam regularnie od 6 lat i... ciągle mi mało. Właściwie dlaczego? O rekolekcjach dowiedziałam się od mamy, która pojawiała się na nich w czasach, gdy dziewczyn było 100-200. Przyjechałam pierwszy raz i się zakochałam. To miejsce przyciąga - przede wszystkim kaplica, zwłaszcza wieczorem (myślę, że stałe bywalczynie się ze mną zgodzą), trzeba być, żeby zrozumieć. Ale też sam układ rekolekcji, atmosfera, kochane siostry, ubogacające rozmowy, duuużo śpiewu, adoracje, ale też mnóstwo śmiechu i zabawy. Moja tegoroczna grupa (o jakże oryginalnej nazwie "Psychiatryk" :D ) zgrała się ze sobą i naszą siostrą jak chyba jeszcze nigdy dotąd. :)

Po co jeżdżę na rekolekcje? Żeby się zatrzymać, żeby zostawić telefon, sprawy rodzinne, akademickie... to nie znaczy, że po powrocie wszystkie się rozwiążą, aczkolwiek Pan Bóg daje odpowiedzi - czy to w trakcie liturgii, adoracji, czy poprzez drugiego człowieka. Po to, żeby zastanowić się nad sobą, czasami tylko wtedy jest na to czas i dobre warunki. Na co dzień tyle hałasu i nawet jak chciałabym pomyśleć, wyciszyć się, to jakoś się nie chce. W Wawrze nawet ta poranna pobudka staje się łatwiejsza :) Zawsze czekam na wyjazd, bo (jak ostatnio powtarzam) za każdym razem wracam stamtąd inna, nie tylko patrząc na rozwój duchowy. Przede wszystkim rozwój jako człowieka, kobiety. Z każdym kolejnym rokiem czuję się tam bardziej akceptowana. Wręcz podświadomie czekam na to, że będzie inaczej, że ktoś mnie odrzuci. Tak się zazwyczaj nie dzieje, a tym razem w ogóle się to nie zdarzyło. W szkole/na uczelni różnie z tym bywa.
W międzyczasie kilka razy przyjechałam do przyjaciółki, która przebywała w postulacie, także poznałam trochę życie sióstr w klasztorze, takie "rekolekcje" w ciszy, bez dziewczyn. To na swój sposób też potrzebne, ale tęskniłam, w grupie inaczej. W zeszłym roku jako jedyna zostałam po zakończonych rekolekcjach i czekałam 2 godziny na przyjaciółkę. Uderzyła mnie taka nagła, przytłaczająca cisza. Momentalnie poczułam się zupełnie sama, choć przecież skończyły się jak zawsze super. Siedziałam na scenie i płakałam. Teraz widzę, że i takie doświadczenie było mi potrzebne.
Jak dla mnie, najtrudniejsze w Wawrze to powrót do domu, ostatni pobyt w kaplicy ze świadomością, że rozstaję się z tym miejscem na wiele miesięcy i wiele kilometrów. Perspektywa tej codzienności, często zupełnie odmiennej od tego, co przeżyłam i poznałam przez ten tydzień. Jedno z najgorszych uczuć to wyjazd stamtąd. Miałam je już kilkanaście razy i za każdym razem wracam do Wawra po prostu jak do domu.
Polecam z całego serca, to trzeba przeżyć! :))